PANDEMONIUM – Skrytobójca
ROZDZIAŁ 1.2 – Miasto
ROZDZIAŁ 1.2 – Miasto
Kiedy nadszedł błogi świt,
Gwiazdy zniknęły z nieboskłonu.
Pragniesz tutaj wiecznie żyć?
Czy strącisz mą duszę z bogów tronu?
Gwiazdy zniknęły z nieboskłonu.
Pragniesz tutaj wiecznie żyć?
Czy strącisz mą duszę z bogów tronu?
Księga Kłamcy, rozdział 3
Haxley położył dłoń na ziemi i odmówił modlitwę. Czuł jak jego słowa muskają Gwiazdy, zwracając ich uwagę na zmarłego. Przez tę krótką chwilę czuł się jak kapłan, oddający cześć bogom. Miłość do krwi i wina. Zarówno ich jak i jego przekleństwo.
- Powinieneś już iść – mruknął Cień, wpatrując się w detektywa niewidzącymi oczami. – Czuję ich smród.
Haxley nie odpowiedział, lecz szybkim krokiem ruszył do wyjścia. Niemal przebiegł kręte korytarze i puste pomieszczenia fabryczne. Cień miał rację. Obserwowali go. Drewniana laska miarowo zastukała o bruk, kiedy Timbelty wreszcie trafił na Ulicę Medyków. Miasto przywitało go zapachem nieczystości i palących się lamp naftowych, które powoli miały zostać wyparte przez elektryczne.
Detektyw spojrzał na zegarek. Badanie ciała zajęło mu znacznie więcej czasu niż przypuszczał, lecz w gruncie rzeczy był zadowolony z wyników. Oblizał wargi. Wiedział już, że ma do czynienia z fanatykami, ludźmi urwanymi ze świata romantyzmu i starych wierzeń. Morderstwa rytualne. Wiele wody upłynęło od jego ostatniej sprawy, a w mieście już pojawiły się głosy o nowych gwiaździstych.
Kopyta zastukały o bruk, gdy czarny powóz wyminął detektywa.
Mężczyzna był niemal pewny, że należy on do kapłanów. Niedaleko znajdowała się największa świątynia w mieście, w której czczono Tramira. Był to jeden z nielicznych bogów Pandemonium, któremu mieszkańcy oddawali cześć. Jedyny, który nie łaknął ofiar.
Haxley wpatrywał się przez chwilę w niebo, dziękując w duchu, że nie ma na nim żadnych gwiazd. One były współwinne morderstwom. Ich cichy głos i blask, który wyrył swe piętno w sercach ludzi, teraz stał się przekleństwem.
Detektyw zapalił papierosa i mocno się zaciągnął. Za kilka minut powinien zjawić się doktor, który tylko potwierdzi odkrycia Timbeltiego. To nie krew ofiary była na nadgarstkach. Czuł to. Woń była zbyt ostra, dzika. Pasowała raczej do..
- Wiem o czym myślisz – powiedział Cień, ukrywający się w mroku latarni. – Ta pasja.. To podniecenie.. Tylko ludzie są zdolni do takich emocji. Nie kontrolują się. Pragną coraz więcej. To zaskakujące, że jeszcze nad sobą panujesz, Haxley. Przecież ty też łakniesz krwi.
- Tylko twojej – mruknął detektyw, obserwując jak dym rozwiewa się na wietrze. Miasto nocą zdawało się być opuszczone i tylko cichy śpiew mnichów przerywał ciszę.
- Powinieneś już iść – mruknął Cień, wpatrując się w detektywa niewidzącymi oczami. – Czuję ich smród.
Haxley nie odpowiedział, lecz szybkim krokiem ruszył do wyjścia. Niemal przebiegł kręte korytarze i puste pomieszczenia fabryczne. Cień miał rację. Obserwowali go. Drewniana laska miarowo zastukała o bruk, kiedy Timbelty wreszcie trafił na Ulicę Medyków. Miasto przywitało go zapachem nieczystości i palących się lamp naftowych, które powoli miały zostać wyparte przez elektryczne.
Detektyw spojrzał na zegarek. Badanie ciała zajęło mu znacznie więcej czasu niż przypuszczał, lecz w gruncie rzeczy był zadowolony z wyników. Oblizał wargi. Wiedział już, że ma do czynienia z fanatykami, ludźmi urwanymi ze świata romantyzmu i starych wierzeń. Morderstwa rytualne. Wiele wody upłynęło od jego ostatniej sprawy, a w mieście już pojawiły się głosy o nowych gwiaździstych.
Kopyta zastukały o bruk, gdy czarny powóz wyminął detektywa.
Mężczyzna był niemal pewny, że należy on do kapłanów. Niedaleko znajdowała się największa świątynia w mieście, w której czczono Tramira. Był to jeden z nielicznych bogów Pandemonium, któremu mieszkańcy oddawali cześć. Jedyny, który nie łaknął ofiar.
Haxley wpatrywał się przez chwilę w niebo, dziękując w duchu, że nie ma na nim żadnych gwiazd. One były współwinne morderstwom. Ich cichy głos i blask, który wyrył swe piętno w sercach ludzi, teraz stał się przekleństwem.
Detektyw zapalił papierosa i mocno się zaciągnął. Za kilka minut powinien zjawić się doktor, który tylko potwierdzi odkrycia Timbeltiego. To nie krew ofiary była na nadgarstkach. Czuł to. Woń była zbyt ostra, dzika. Pasowała raczej do..
- Wiem o czym myślisz – powiedział Cień, ukrywający się w mroku latarni. – Ta pasja.. To podniecenie.. Tylko ludzie są zdolni do takich emocji. Nie kontrolują się. Pragną coraz więcej. To zaskakujące, że jeszcze nad sobą panujesz, Haxley. Przecież ty też łakniesz krwi.
- Tylko twojej – mruknął detektyw, obserwując jak dym rozwiewa się na wietrze. Miasto nocą zdawało się być opuszczone i tylko cichy śpiew mnichów przerywał ciszę.